Omijam jednak Sopot latem, gdyż czuję się wówczas przygłuszony tłumem i kakofonią bodźców, których części nie lubię. W kwietniu 2016 roku przyjeżdżałem do Sopotu dwukrotne, by spotkać się z miastem, dostrzec zmiany, nacieszyć się jego unikatowym krajobrazem, także zażyć jodu wdychając głęboko rześkie, morskie, wiosenne powietrze.
"Badałem" też i oceniałem, krążąc po mieście i jego plażach, stan przygotowań Sopotu do kolejnego sezonu letniego. "Było wporzo", jak mawiają ludzie młodzi! I takie są też zdjęcia Sopotu, które – a taki był mój zamysł – przedstawiają miasto w kwietniu 2016 roku stojące w blokach startowych, by, gdy tylko rozpocznie się letni sezon turystyczny, skoczyć na głęboką wodę i otworzyć się na przyjezdnych. Rytuał ten, powtarzany corocznie, wygląda tak: po zimowych sztormach, po dniach szarych, nastaje czas sprzątania, napraw, remontów - słowem przygotowań - wtedy to wiosna budzi się, a wraz z nią budzi się życie. Miasto tonie w żółto-zielonym morzu, które do Zatoki spływa z pokrytej bukowym lasem wysoczyzny pojeziernej. Latem Sopot kipi intensywnością dziejącą się w mieście, a jesienią leczy zadane mu latem rany. Odpoczywa skąpany w morzu – tym razem w morzu złota i czerwieni, bo taki kolor przybierają nadmorskie parki i lasy wspinające się wytrwale po skłonie wysoczyzny na Pojezierze Kaszubskie. A stąd już blisko jest do nieba!
Podobnie jak wielu Polaków lepszego i gorszego sortu, także bywam w Sopocie, tyle że nie z musu, czy potrzeby pokazania się, ale dla przyjemności. W Sopocie jestem u siebie - nie tylko z racji urodzenia się w tym mieście - mam poczucie silnej tożsamości miejsca. Bo Sopot jest dla mnie MIEJSCEM, czyli przestrzenią, która została zamknięta i uczłowieczona. Mam świadomość, że miasto i jego krajobraz, rozumiane jako system znaków, funkcjonują w dwóch odrębnych, ale zależnych od siebie porządkach rzeczywistości: porządku wyobrażeniowym i materialnym. Wydaje mi się, że odkryłem - silnie owych porządków poszukując - oznacznik dla wyobrażeń na temat tego bliskiego mi miasta. Zróżnicowane formy ikonosfery postrzegam jako kod, kod trudny do rozszyfrowania, niejednoznaczny, kod z którego udało mi się utkać indywidualną mapę symboli. Medium transmisji znaczeń i wartości były i są dla mnie rezydencje, wille, kamienice, ulice, nadmorskie łazienki, parki, cmentarze, a także stare plany i mapy. Ich sens należało samodzielnie odkryć oraz zinterpretować i nad tym pracowałem i pracuję usilnie. Konotowane - przez to medium - treści historyczne oraz wartości estetyczne utworzyły podstawę mojej tożsamości miejsca. W Sopocie jestem u siebie.
Jaką przestrzenią, przestrzenią rozumianą w sensie fizycznym, jest Sopot? Sopot powstał w ramach państwa pruskiego jako miasto OTWARTE na przybyszów z zewnątrz. To miasto miało służyć WYPOCZYNKOWI. Wypoczynkowi służyło w czasach pruskich, niemieckich, w okresie Wolnego Miasta Gdańska (którego było częścią) i służy Polsce – jej sowieckiej i tej powstałej po roku 1990 do dzisiaj. Sopot był też i jest obecnie - mimo swojej niezawisłości miejskiej i funkcjonowania na prawach powiatu - podporządkowany Gdańskowi, który stanowi główny ośrodek aglomeracji rozciągającej się od Tczewa do Wejherowa. To podporządkowanie jest oczywiście uzasadnione historycznie i administracyjnie. Sopot, który prawa miejskie otrzymał dopiero w roku 1901, nie był też na większą skalę uwikłany w ideologiczne spory między Niemcami a Polską. Stało się tak właśnie z racji traktowania go jako części składowej Gdańska. U podstaw budowy Sopotu legła utopia stworzenia pięknego miejsca wypoczynkowego i tę utopię Niemcy wcieli w życie. I to z powodzeniem. Ucieleśnili ideę kurortu jako rezultat myśli oświeceniowej i romantycznej. Zatem status kurortu jest kluczowy w charakterystyce miasta. Istotna dla Sopotu i jego krajobrazu jest historia sopockiej ikonosfery, a tym ogół obrazów charakterystycznych dla tego miejsca, dla kultury, z której miejsce to wyrosło i trwa po dzień dzisiejszy. Ikonosfera Sopotu jest nośnikiem wartości, zasobem treści historycznych, kulturowych i biograficznych tego miasta. Dominujący w Sopocie typ zabudowy jest uważany za atrakcyjny przez osoby znające to miasto lub w nim żyjące. Decyduje o tym mała skala zabudowy, zróżnicowanie architektury rezydencji, kamienic i willi, gdzie w stylistyce dominuje eklektyzm z przewagą elementów romantycznych, wzbogacony o elementy secesyjne i modernistyczne. Miasto "tonie" w zieleni lasów wysoczyzny Pojezierza Kaszubskiego i parków nadmorskich, a jego wschodnią granicą jest brzeg Zatoki Gdańskiej z atrakcyjnymi, piaszczystymi plażami nadmorskimi. To walor unikatowy na polskiej scenie miast różnych.
Należę do nielicznej (niestety!) w Polsce grupy jej obywateli, dodatkowo – z przyczyn kulturowych i politycznych - spychanej na margines życia społecznego, którzy oczekują od miejscowości uzdrowiskowych czy od nadmorskich letnisk tego, co powinno być bliskie każdemu człowiekowi wyrosłemu w kulturze i estetyce szeroko pojętej kultury zachodu. Oczekuję w tych miejscach ładu przestrzennego, harmonii zabudowy, architektury przynajmniej poprawnej, a najlepiej tworzącej wartość dodaną do miejsca, takiej, która może na plus owo miejsce wyróżniać i odróżniać od innych miejscowości tworząc klimat niepowtarzalności. Oczekuję czystości, dbałości o wygląd fasad, ulic i placów. Oczekuję elegancji - zdając sobie sprawę, że elegancja to pojęcie nieostre i całkowicie obce dla większości obywateli mojej ojczyzny – elegancji sklepowych witryn, eleganckich restauracji i kawiarń. Oczekuję wystaw i zdarzeń artystycznych kultury zwanej wyższą w tych miejscowościach. Wykluczam fioletowe pluszaki, różowe pistolety na wodę, zielone gumowe pająki, figurki tańczących górali z bursztynu, chińskie klapki, drewniane miecze, kolczugi, topory i tarcze prastarych polskich rycerzy oferowane wprost z jarmarcznych stołów i bud.
Sopot jest kurortem. Używam słowo >kurort< z premedytacją, by miasto to wyróżnić i ustawić na najwyższym stopniu pudła w kategorii "uzdrowisko, letnisko". Choć rzeczownik >kurort< należy do wyrazów niechcianych, a Stanisław Szober (wybitny polski językoznawca) w okresie międzywojennym zaliczył go do grupy "niepoprawnych oraz zbytecznych; to barbaryzm, którego należy się wystrzegać" - to lubię ten wyraz. Ma w sobie coś dostojnego, trwałego, ponadprzeciętnego. Darzę sympatią wiele uzdrowisk w Polsce, a szczególnie zdroje górskie - te duże i te małe, ale wszystkie z dopiskiem: ”Zdrój”. Z przyjemnością, ba, radością! trafiam do Polanicy, Dusznik, Kudowy, Lądka, Świeradowa, Szczawna, Krynicy, Szczawnicy, Wysowej, Iwonicza, Rymanowa, Długopola .... Nie lubię - za chaos, pretensjonalność, odpustowość i panujący tam jarmarczny, bazarowy bardak - większości letnisk nadmorskich, czyli miast i miejscowości położonych nad brzegiem Bałtyku. Nie chcę wymieniać nazw tych miejscowości, bo lista byłaby długa; podam dwa przykłady, za to wybitnie negatywne. To Mielno i Władysławowo. Tu, w miejscach zwanych "wakacyjnymi destynacjami" dominuje – i nic nie jest w stanie mu się oprzeć - kolorowy plastik i siermiężny paździerz. Urlopowicz, który zjeżdża by „wypocząć” do mitycznego Władysławowa, czy Mielna trafia do parku taniej rozrywki gdzie wszystko jest bardziej i mocniej, gdzie króluje kicz, kakofonia, prowincjonalna odpustowa jarmarczność, panoszy się agresja bud wypełnionych badziewiem, bud wciśniętych w każdą niezabudowaną dziurę w ilościach nieprzebranych oferujące wszystko to, co jest całkowicie zbędne do życia czy zabawy i co nigdy nie powinno powstać. Stężenie tego wszystkiego na co choruje polska przestrzeń zabija w tych miejscach każdego kto ma w sobie choć odrobinę poczucia estetyki, kto ceni sobie ład i piękno inne niż dekoracje wiejskiej remizy przygotowanej do sobotniego balu. W miejscach takich jak wyrwane do odpowiedzi Władysławowo czy Mielno nikt nigdy nie słyszał o planowaniu urbanistycznym, za to upstrzył je koszmarnie chaotyczną i arogancką względem kontekstu architekturą i przywalił reklamowym bezhołowiem.
Polska kurortami stoi! To żart. Tak naprawdę , to w Polsce jest jeden kurort - Sopot. Bo Sopot to nie tylko "miejsce lecznicze" czy "uzdrowisko", "letnisko", "kąpielisko". Sopot to jest "coś więcej" niż suma bycia uzdrowiskiem i miejscowością letniskową. Uzdrowisk, letnisk, kąpielisk mamy w Polsce wiele - dużych i małych - nad Bałtykiem, w Polskich Karpatach, w Sudetach, na Pojezierzach i na Wyżynach. I choć w niektórych leczą, w innych można balować czy wydeptywać nieśpiesznie deptak, a w jeszcze innych wypoczywać leżąc plackiem na plaży, to żadne z nich nie jest wszystkim na raz, a co najważniejsze - żadne z uzdrowisk i letnisk nie ma takiego rodowodu, tradycji, także elegancji jaki ma i jakim cechuje się Sopot.
Miasto po kilku latach „odtrącenia” wróciło do łask. Wielu nowobogackich potrzebuje inicjacji na "człowieka z towarzystwa", a "bywanie w Sopocie" - w mniemaniu nuworyszy - daje gwarancję na zostanie światowcem. Mówią: "spędziłem parę dni w Sopocie". To brzmi dumnie i nobilituje. Budzi też zazdrość u bywalców salonów urody w maciupcich miasteczkach czy podniecenie u klientów sklepów wielobranżowych w tysiącach dostatnich wsi w Polsce. Żyjemy w mikrokosmosie zwanym Polską, reklamowaną wbrew faktom jako kraj demokratyczny, a na naszych oczach porzucane są pośpiesznie gumiaki i fury z sianem i klują się nowo bogaci posiadacze pierwszych pieniędzy zdobywanych pracą, „piastowaniem” stanowisk z nadania sprawujących władzę, krętactwem, także rozbojem. To właśnie nowo bogaci mają imperatyw "bywania lub pokazywania się". Także w Sopocie. I to latem. Ale! Nie jest aż tak źle w "moim" Sopocie (moim, bo tu się urodziłem) gdyż w mieście tym rezydują mieszkają i bywają „ludzie z towarzystwa” - ludzie wolnych zawodów, artyści, intelektualiści, a także osoby bardzo bogate, także ci, co są wściekle bogaci.
W Sopocie latem każdego roku przekraczana jest masa krytyczna i miasto pęka w szwach od nadmiaru letników, wczasowiczów przybyłych tu z całej Polski, także kuracjuszy. Kuracjuszy, gdyż miasto ma status uzdrowiska i przyjeżdżają doń osoby wymagające leczenia i rehabilitacji. Pęka także od nadmiaru turystów "wpadających tu na chwilę" głównie po to, by „je zaliczyć” i by móc powiedzieć: „Sopot? – tak byłem tam, znam to miasto”. Pielgrzymowanie do Sopotu jest bowiem konieczne, jest „zapisane w programie”, gdy przyjeżdża się do „Trójmiasta”. Szczęśliwie dla siebie Sopot ma szerokie nadmorskie plaże, a to pozwala części z tych przyjezdnych spoglądać na miasto leżąc wygodnie i relaksująco na piasku plaż miejskich wsłuchując się w szum zatokowych fal i jazgot mew. Latem Sopot oblegany jest przede wszystkim przez koneserów bywania w miejscach „znaczących” czyli takich, które owych poszukiwaczy wrażeń dowartościowują bądź nobilitują. Przyjeżdżają tu ludzie, którzy "muszą" tu przyjechać, tu się pokazać, tu zdjęcie: „ja w Sopocie” sobie zrobić, tu nieśpiesznie „podejść pod górę i zejść w dół" po legendarnym Monciaku, tu wypić kawę, zjeść lody. I co najważniejsze – tu, w Sopocie, pospacerować po najdłuższym nad Bałtykiem drewnianym molo. A molo, które jest największą atrakcją dla rzesz pielgrzymujących do Sopotu urlopowiczów, pozwala nie tylko na spacer w głąb Zatoki, ale też na pełniejsze owianie morską bryzą, dotkliwsze przypalenie słońcem i bodźcujący ścisk w tłumie spacerowiczów. Całość sprawia, że ci, którzy kupią bilet wstępu na molo, czują się pełnoprawnymi wilkami morskimi i po powrocie do swoich miast, miasteczek i „wsi spokojnych” mogą snuć morskie opowieści zapierające dech w piersiach. Nie tylko o tym, że trzeszczały deski na molo, ale też o aromacie i smaku zjedzonej pangi a’la dorsz, o pełnym grozy - wśród fal i bałwanów - rejsie statkiem wycieczkowym po Zatoce, o blasku kruszyny bursztynu znalezionego na plaży. Lato w powojennym Sopocie wyglądało podobnie – było tu tłumnie! Ludzie masowo zjeżdżali do Sopotu zarówno w czasach PRL-u już od połowy lat 50. XX wieku z apogeum w latach 60. i 70. XX wieku (mając skierowanie z FWP lub pieniądze na „kwatery prywatne”), jak i obecnie, choć na innych zasadach finansowania pobytu. Pod koniec wieku XX Sopot przestał być modny w Polsce, przestał być latem zalewany przez tłumy kręcące się tu, po mieście, zarówno w wyszukanych kreacjach jak i w plażowych gaciach. Dzięki temu Sopot, który na chwilę spadł z piedestału, miał chwilę wytchnienia. Pochodzący z głębi Polski „wielbiciele” egzotyki, blichtru i epatowania swoją, najczęściej pospolitą osobą, zdradzili Sopot i ruszyli tłumnie na egzotyczne plaże i drinki z parasolkami serwowane w Egipcie, Tunezji czy Turcji. Nic jednak nie trwa wiecznie i owe tłumy - zgodnie z powiedzeniem: ”lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu” - wróciły z przyczyn wielu nad „polskie morze”, wróciły też do Sopotu.
M a r e k A n g i e l
z d j ę c i a i s ł o w o
Sopot przed kolejnym sezonem letnim. Zdjęcia z 04.2016 r.
"...wczesną wiosną... " "gdy zimne bez przerwy zmienia się w ciepłe, mokre w suche, a jasne w zachmurzone,
a potem odwrotnie i tak do samej śmierci, bez żadnej nadziei na odmianę".
Andrzej Stasiuk, Marzec, w: Nie ma ekspresów przy żółtych drogach
Sopot przed kolejnym sezonem letnim
Tekst 03.2017 r. uzupełniony 01.2022 r.
Polska. Sopot; woj. pomorskie
Region fizycznogeograficzny Polski: Pobrzeże Kaszubskie w obrębie Pobrzeża Gdańskiego oraz Pojezierze Kaszubskie w ramach Pojezierza Wschodniopomorskiego
Zrobione w WebWave CMS